poniedziałek, 2 września 2013

Len




Jakiś czas temu zamarzyły mi się lniane tuniki (o długości zasłaniającej pupę) w różnych kolorach. Jak na razie ani nie zakupiłam jeszcze tkanin, ani nie znalazłam "wykroju idealnego" (pomimo sporej kolekcji Burd, na które brakuje mi już miejsca) i żadną tuniką pochwalić się nie mogę (pisząc o lnie przypomniały mi się śliczne, proste w formie lniane sukienki z naszytymi na nich ziołami, które to widziałam latem w Gdańsku na jednym ze straganów niedaleko Bazyliki Mariackiej, cudne były).

Ale tydzień temu, w niedzielę, udaliśmy się z mężem i córcią do znanago nam już skansenu i przypadkowo natrafiliśmy tam na coś w rodzaju święta lnu. Pracownicy skansenu, przebrani w stroje sprzed ponad 100 lat, objaśniali sposób, w jaki powstawał kiedyś, jeszcze bez użycia nowoczesnych maszyn, len.
Pierwsza stacja to było zrywanie owej, pełnej uroku, rośliny. Następnie pokazywano i objasniano każdy kolejny krok, od suszenia, oddzielania łodyg od (bardzo zdrowych) nasionek, poprzez wielokrotne wyczesywanie na różnych, nazwijmy to, "grzebieniach". Na ostatnim przystanku panie przędły na kołowrotkach.




Była też wystawa damskiej bielizny z poprzedniej epoki, można było zobaczyć, jak zmieniały się przez lata maszyny do szycia, obejrzeć prototypy pralek do prania czy magla. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz