piątek, 26 października 2012

Brak mi dobrych zdjęć

czyli mój odwieczny problem. Bo chociaż już jakiś czas temu wzięłam się za zszywanie pokazywanych w poprzednim poście kawałków materiału, to brak zdjęć uniemożliwił mi zaprezentowanie efektów mojej pracy. Dzisiaj w końcu coś tam pokażę, ale zdjęcia są marniutkie.

Całe to zszywanie zaczęłam od cieplutkiej, fioletowej sukieneczki dla córci. Sukieneczka urzekła mnie swoim prostym fasonem we wrześniowej "Burdzie".







Żeby sprawiedliwości stało się zadość, w drugiej kolejności powstała sukienka dla mnie. Też ciepła i z tej samej "Burdy". Do jej uszycia zainspirowała mnie swoją wersją tej kiecuchy LolaJoo.
Sukienka w rzeczywistości prezentuje się o niebo lepiej niż na tej, pożałowania godnej, fotce.







Spódnica (dla mojej skromnej osoby) oraz druga sukienusia dla (tylko czasami skromnej ;) latorośli czekają jeszcze jedynie na podwinięcie i obfotografowanie. Oba ww. ciuszki uszyłam z tej samej, nieco denerwującej i strasznie siepiącej się tkaniny.

środa, 10 października 2012

poniedziałek, 8 października 2012

Leśne duszki

Wybraliśmy się do lasu. Co prawda przez pół dnia padał deszcz, ale w końcu i dla nas zaświeciło słońce. No to wpakowałam córę w odzienie nieprzemakalne, sama założyłam swoje czerwone (nie jestem pewna dlaczego, ale musiały być czerwone) kalosze, przypomniałam małżowi o zabraniu jego (zwyczajnych nudnie czarnych) gumiaczków i ruszyliśmy "za miasto".
Las był cudny. W różnych bywamy, ale ten jest chyba najładniejszy w okolicy, ze swoją przepiękną ściółką, porośniętą mchami, wspaniałą, typowo leśną trawą (długaśną i cieniutką, kładącą się po ziemi), maleńkimi iglakami (takie urocze choinkowe niemowlaki) i różnymi gatunkami porostów. A krople deszczu mieniły się w trawie niczym najszlachetniejsze perły. Dodajmy do tego przebijające się między drzewami popołudniowe, jesienne słońce i ujrzymy to wszystko w wyjątkowo ciepłym świetle, dzięki któremu cały las mieni się pięknymi barwami. Obrazek jak z bajki, mogłoby się wydawac, że za chwilę nad tą połyskującą rosą trawą pojawi się jakiś elf czy leśny duszek, wykonujący taniec radości.
Uwielbiam las, czuję się w nim prawdziwie wolna, upajam się nim.

A teraz już nieco bardziej pragmatycznie - podczas spaceru znaleźliśmy ponad kilogram grzybów, może i niewiele, ale i tak dobrze jak na spacer z ciągle uciekającym i wyjącym bez powodu dzieckiem ;)







Z kilku grzybów powstał sos, resztę pokroiłam do suszenia. Szkoda, że nie można zamknąć tego grzybowego zapachu w słoiku, który odkręcałoby się wedle życzenia i potrzeby zimą, bo wspaniale roznosi się po kuchni, przywołując na myśl dzieciństwo i trochę przyjemnych wspomnień.
Czasami marzy mi się zamieszkanie w leśniczówce lub chociaż domku na skraju lasu...